O chłopie z Tuchowicza, spalonym na stosie, i o żydzie Chaimie
W grudniu 1663 roku odbył się w Łukowie proces chłopa z Tuchowicza Mikołaja, oskarżonego o zuchwały włam do kościoła bernardynów i profanację hostii oraz świętych relikwii. Był to ów pierwszy drewniany kościół, wybudowany w 1629 roku z fundacji Erazma Widlicy Domaszewskiego. Sprawę rozsądzić miał bliski krewny fundatora, a konkretnie syn jego bratanka, Kazimierz Widlica Domaszewski, od tegoż 1663 roku nowy starosta łukowski. Była to pierwsza tak poważna sprawa sądowa w karierze tego bardzo jeszcze młodego – zapewne 18-letniego – człowieka.
Sprawozdanie z procesu znajduje się w księgach sądowych łukowskich w Archiwum Państwowym w Lublinie. Przytaczam jego fragmenty, których ortografię uwspółcześniłam, a pisane po łacinie nagłówki zastąpiłam streszczeniami po polsku.
Uwaga! Tekst zawiera treści drastyczne.
Działo się w królewskim urzędzie grodzkim łukowskim w poniedziałek po andrzejkach (tj. 3 grudnia) 1663 roku.
„Przywiedziony jest dnia dzisiejszego do urzędu grodzkiego łukowskiego Mikołaj, jako się nazywa, Bokowski ze wsi Bokowice, majętności urodzonego jmści pana Pawła Warszyckiego wojewodzica mazowieckiego w podlaskim województwie, poddany osiedlony dziedziczny, pojmany w miasteczku Radzyniu z lica popełnionego przez się w kościele ojców bernardynów łukowskich świętokradztwa, gdy sprzedawał różnym, tak chrześcijańskiego, jako i żydowskiego narodu ludziom, stolec, który wyśrubował z puszki od Przenajświętszego Sakramentu, a to świętokradztwo podkopawszy się do kościoła ojców bernardynów łukowskich w nocy z niedzieli na poniedziałek blisko przeszły wykonał, cyborium na wielkim ołtarzu dobył, puszkę cum Venerabili Sacramento [z Najświętszym Sakramentem] ukradł, pokrycia modzelanowe na ostatku wziął, na drugim ołtarzu świętego Franciszka portatyl [ołtarzyk przenośny z relikwiami] podniósł, relikwie święte z niego wyłupał, o który tak okrutny i rzadko kiedy słyszany uczynek aby był sądzony, jest do urzędu grodzkiego łukowskiego, cui pro tunc [któremu odtąd] wielmożny jmć pan Kazimierz Domaszewski Widlica starosta łukowski praesidebat [przewodniczył], podany.
Naprzód tedy pytany, kędy się rodził, powiedział: w Bokowicach, w majętności ichmościów panów Warszyckich wyżej pomienionej. Pytany, jako było ojcu imię, powiedział, że Walek Szumski, a matce Maryna. Pytany, czym się jego ojciec bawił [tj. zajmował], powiedział, że pańszczyznę ciągnął według zwyczaju. Pytany, wiele ma lat, powiedział: trzydzieści. Pytany, gdzie się bawił od młodości swojej, powiedział, że się przy ojcu bawił przez lata przeszłe i przy ojcu będąc ożenił się; podczas moskiewskiej inkursji odszedł od ojca z żoną i bawił się naprzód w Łukowie u sławetnego Szymona Naporowicza, landwójta i mieszczanina łukowskiego, przez pół roku. Ten landwójt Naporowicz, jako syndyk ojców bernardynów, chroniąc się przed żołnierzami, przemieszkiwał w klasztorze i jam z nim tamże przebywał; potem się wyprowadziłem do Tuchowicza, majętności ichmościów panów Zwolskich; tam mi żona pierwsza umarła, potem się z drugą ożenił i mieszkałem z nią w Tuchowiczu przy bracie tejże żony swojej. Pytany, czym się tam bawił, powiedział, że solą handlował. Pytany, skąd miał konia i pieniądze na handel, powiedział, że od ojca. Pytany, co go do takiego uczynku przywiodło, powiedział, żem ja tego sam nie czynił, alem znalazł pod Bożą Męką murowaną za klasztorem godzina temu na dzień w poniedziałek przeszły. Pytany, skąd szedł, kiedy to znalazł, powiedział, żem szedł rano z domu z Tuchowicza i tom znalazł. Pytany, jeżeli się przedtem kradzieżą bawił, powiedział, żem się tym nie bawił, tylko to przyznał, że w kościele tuchowickim w skrzyni Gola, mieszczanina tuchowickiego, wziął lisa wyprawnego, zakradłszy się między ubogich. Pytany, jeżeli w tej skrzyni więcej czego nie wziął, powiedział, że nie wziął.
Urząd grodzki łukowski (…) postrzegłszy w tym errat [błądzącego], że z Tuchowicza rano wyszedł, a te rzeczy pod Łukowem pod Bożą Męką murowaną klasztorną znalazł rano w tenże dzień poniedziałkowy, do tego, że powiada, iż te rzeczy rozebrane, zawinione znalazł, że sztuczkę [tj. część] tych rzeczy, to jest stolec [tj. podstawkę] od puszki, w Radzyniu i w Wohyniu różnym ludziom, tak chrześcijańskiego, jak i cudzoziemskiego narodu sprzedawał, której sztuczki żydzi i inszy ludzie tak w Radzyniu, jako i w Wohyniu kupić nie chcieli; dla dojścia w tym dalszej wiadomości, skazują go na kwestie [tj. śledztwo], na których ma być przy urzędzie wójtowskim dnia jutrzejszego przez mistrza [tj. kata] egzaminowany”.
Tortury miały odbyć się w środę 5 grudnia. Dzień wcześniej w urzędzie grodzkim zebrali się adwokaci w osobach mieszczan łukowskich: landwójta i wiceadwokata Szymona Naporowicza, konsula Jana Kordka, Bartłomieja Szkota, Adama Drabika, Jakuba Piorunka i Stanisława Olko:
„…Do których bytności i dekretu urzędu grodzkiego łukowskiego odesłany Mikołaj Bokowski o występek i świętokradztwo w kościele ojców bernardynów przez niego popełnione, o czym dekret sądu grodzkiego łukowskiego opiewa. Gdy tedy z dekretu grodzkiego łukowskiego przez urząd landwójtowski według zeznania jego dobrowolnego przed urzędem grodzkim ante torturas [przed mękami] pytany, jeżeli się [przy]zna do tego uczynku, we wszystkim zgodził się i na każdy punkt toż powiedział, nic nie przyczyniając.
Nazajutrz, gdy raz przez persecutora [kata] ciągniony i przez urząd landwójtowski znowu pytany, jeżeli się sam podkopał do kościoła i tę puszkę z Przenajświętszym Sakramentem wziął z cyborium, powiedział, że nie, alem to znalazł pod murowaną Bożą Męką za klasztorem; jeżeli go kto na to napr[o]w[adzi]ł, mianowicie z narodu żydowskiego, powiedział, że nie tylkom liszka wziął w skrzyni w kościele tuchowickim; w tymże kościele tkaczowi skrzynię wziąłem, złotych półósma [tj. 7 i pół] i czapkę lazurową; właziłem drzwiami i kłódkę otworzyłem drewnem. Znowu powiedział, żem wziął tamże w kościele parę serów.
Pytany, jeżeli żona z jego wiadomością dziecię straciła, powiedział, żem ja nie wiedział, ale żona w głowach pod łóżkiem to dziecię zakopała i dałem okupu za nią pieniędzy złotych dziewięć do dwora. Za tegoż dnia in torturis [na mękach] będąc nic więcej nie powiedział, tedy urząd niniejszy landwójtowski obwinionego, dla dalszego zrozumienia z niego, widząc variantem [chwiejność], do tego i mistrza niesposobnego na te-ż tortury i quaestie [badanie], na dzień jutrzejszy mistrzowi przy urzędzie swoim odprawowanych odsyła (…) per officium castrensis [do urzędu grodzkiego].
Gdy przez urząd niniejszy post primarios torturas [po pierwszych torturach] dobrowolnie pytany zeznał, iż ten uczynek wykradzenia w kościele ojców bernardynów łukowskich przez niego się stał; podkopawszy się w tył ołtarza wielkiego, otworzył cyborium u tegoż ołtarza i tam puszkę z Przenajświętszym Sakramentem wziął, zaraz z wieczora w dzień świętej Katarzyny [25 listopada], tamże z tegoż ołtarza płatów trzy modzelanowych; i przed ołtarzem świętego Franciszka byłem i u drugich ołtarzów. U ołtarza świętego Franciszka podniosłem portatyl spod obrusa na ołtarzu, alem tam nic nie ruszał, i on przed ołtarzem na ziemi położyłem.
Pytany, kto go na to namówił, że się ważył takowych rzeczy brać, powiedział, że żyd Chaim z Tuchowicza, arendarz jmści pana Zwolskiego, na to mnie namówił, abym tego dostał; obiecując mi nagrodę, o to mnie prosił.
Po wtóre i po trzecie pytany, dobrowolnie toż powiedział, że to za podmawianiem tegoż żyda uczynił, bo mi nagrodę obiecywał. Pytany, jeżeli ten żyd z tych rzeczy czego u niego nie kupił, albo też jakich rzeczy kradzionych nie kupował, powiedział, że nie. Pytany, jeżeli nie miał jakiego strachu to biorąc z cyborium, powiedział, żem nie miał, ale kiedym z tym chciał [iść] do tego żyda do Tuchowicza, żadną miarą nie mogłem zajść, bo strach miał[em] w oczach, jakoby co wołało na mnie: nie nieś ty to z puszką; zakopawszy w polu, poszedłem, wykręciwszy spód, to jest sedem [podstawkę] puszki i [ze] sztuczkami małymi, poszedłem z tym do Wohynia, gdzie mnie z tym pojmano.
Tandem in turri castri łukoviensi secundo et tertio tractus [wreszcie w wieży zamku łukowskiego drugi i trzeci raz badany] toż powiedział, że mnie ten żyd Chaim na to podmówił, żebym jemu to przyniósł i obiecywał mi nagrodę za to, alem tego nie mógł zanieść. Igne adustus [ogniem przypalany] toż wszystko powiedział, że go żyd tenże prosił dostać Pana Jezusa w którymkolwiek kościele: będziesz miał ode mnie nagrodę”.
Nieodzowna stała się konfrontacja Bokowskiego z żydem tuchowickim Chaimem, którą przeprowadzono na zamku łukowskim (gdzie obaj trafili) w piątek 7 grudnia 1663 w obecności starosty.
„Naprzód Bokowski pytany, jakim sposobem tego żyda obwinia, powiedział, iż temu cztery niedziele minęło, we środę przeszłą byłem u tego żyda w domu, który mnie prosił, abym mu dostał świętej komunii, a on mi za to dobrą nagrodę obiecywał. Pytany, jeżeli mu dał co, żyd na to powiedział, że nie dał. Pytany, czemu tego do żyda nie odniósł, powiedział, że się mu nie dało nieść i strach go wielki objął. Pytany, czemu tego sztukę urwawszy do Radzynia do żydów nosił na sprzedanie, a nie do niego, powiedział: dlatego, żem sobie tamtędy drogę namyślił. Pytany, po co do Łukowa na ten czas przychodził, powiedział: jam umyślnie dlatego przyszedł, abym ukradł.
Potem pytany żyd, na co potrzebował świętej komunii od tego obwinionego, powiedział: jam go nie prosił i nie wiem, co to jest. Pytany, jeżeli u niego często bywał, powiedział, że nie bywał, jak że koło Wszystkich Świętych był u mnie dla gorzałki, żonie swojej, która natenczas w połogu leżała, na tę gorzałkę przyniósł był dwa orty [monety], które poznał tkacz z Tuchowicza u mnie; te orty ukradł mu był w skrzyni jego w kościele tuchowickim, o te orty skarżył się tkacz na niego we dworze pana swego i była o to sprawa, przy której sprawie, wymierzając [tj. tłumacząc] się z tego, powiedział, że ja te orty mam wymienione za dukaty od dziegciarza z miasteczka Międzyrzeca. Tkacz prędko bieżał do Międzyrzeca, chcąc się dowiedzieć, jeżeli to prawda, i pozwał go przed urząd tameczny, czego dziegciarz na urzędzie negował, allegując [dodając] to, że mu żadnego dukata nie odmieniał, a on [tj. Mikołaj] tymczasem z Tuchowicza uciekł i potem nigdy u żyda nie bywał”.
Dekret końcowy wydano w poniedziałek po święcie niepokalanego poczęcia NMP, czyli 10 grudnia 1663 roku. Posiedzeniu przewodniczył Kazimierz Widlica Domaszewski starosta łukowski, obecny był także jego ojciec – poprzedni starosta łukowski, a obecnie kasztelan lubelski Stanisław Widlica Domaszewski – a także 24 mieszczan z Tuchowicza. Oskarżonego uznano winnym zarzucanych mu czynów i skazano na karę śmierci przez spalenie. a wcześniej szarpanie kleszczami i ucięcie obu rąk. Ówczesnym zwyczajem skazańca wieziono z zamku ku miejscu kaźni nie najkrótszą drogą, ale przez całe miasto, aby mogło go zobaczyć jak najwięcej osób. Podczas tej drogi był bezustannie torturowany.
„Obwiniony z pomienionego dekretu grodzkiego łukowskiego pro ulti moria et finali executione [na karę śmierci i ostateczną egzekucję] do urzędu ladwójtowskiego odesłany, według którego gdy wprzód przez mistrza żelazem palony, pytany, kto mu to kazał uczynić, że się ważył takowe rzeczy brać, powiedział, że mi żyd Chaim, arendarz z Tuchowicza jmści pana Zwolskiego, kazał tego dostać i za to mi nagrodę obiecywał. Pytany, jeżeli nie wie, na co tego żyd potrzebował, powiedział, że nie wie na co.
Około rynku prowadzony i w tymże rynku, gdy mu mistrz prawą rękę ucinał, także pytany, że go tenże żyd namówił, powiedział. Kleszczami rozpalonymi targany, toż powiedział. Pytany, jeżeli kościoła którego oprócz tuchowickiego i łukowskiego nie wykradł, powiedział, że nie. Podczas Kozaczyzny czy się bawił i gdzie był, powiedział, że przy panu landwójcie, i jeżeli z Kozakami nie przestawał, powiedział, że nie. Per omnes circumstantias [na wszelki wypadek] pytany, gdzie by podział relikwie z portatylu, powiedział, żem ich nie brał, alem to położył na ziemi przed ołtarzem świętego Franciszka.
Kiedy mu drugą rękę ucinał mistrz wychodząc z miasta, toż powiedział, żem relikwii nie brał. Gdy go drugi raz mistrz kleszczami rozpalonymi ciągnął, także pytany, nic więcej nie powiedział, tylko, że to z namowy żydowskiej uczynił, że to wziął. W ogień już na śmierć wrzucony, kiedy już gorzał, pytany, jeżeli to nie ze złości jakiej na żyda powiada, powiedział, że nie, ale on mnie namówił na to. I tylko rzekł JEZUS, a księży, którzy go dysponowali [tj. przygotowywali na śmierć], prosił, aby za niego Pana Boga prosili. Mowę zamknął, ogniem spalony, i według dekretu grodzkiego łukowskiego wyżej opisanego egzekucja na nim jest odprawiona i wykonana”.
Po zamknięciu tej sprawy, pod koniec grudnia odbyło się także badanie w sprawie żyda Chaima, uwięzionego tymczasem w zamkowej wieży. Oskarżony zeznał m.in:
„Nie jam sam przez się tego nieboszczyka Mikołaja Bokowskiego do wykonania popełnionego świętokradztwa namówił, ale do mnie przyszedł Irszko Józwowiec, żyd łukowski, brat mój wujeczny, i mówił mi tymi słowy: jest tu u ciebie chłop w tym miasteczku, który w kościołach kradnie; kazali ci starsi mówić, abyś go namówił, żeby się postarał o Pana Boga chrześcijańskiego, na co odpowiedział inculpatus [oskarżony], że kłopot o to wielki bywa i gardłem [tj. karą śmierci] to pachnie. On powiedział, że nie bój się, kiedy starsi kazali. Inculpatus pytał tego Irszka Józwowicza, na co by tego była potrzeba, respondet [odpowiedział] mu Irszko przysłany od starszych, iż nie każdy tego wie, na co tego zażywają, ale ja tobie powiem, iż to kładą w beczkę wina, a potem to wino rozsyłają po różnych miastach na Wielkanoc, czego inculpatus, jako teraz fatetur [wyznał], że tego nie wiedział do tego czasu, póki tego mu Irszko nie powiedział, co by to był za sakrament i na co by tego zażywano.
A potem, gdy jest pojmany i do więzienia wsadzony, obaczywszy Wolfa Irszkowicza starszego z Ickiem Abrahamowiczem, prostym żydem, idących mimo, zawołał oknem na nich po żydowsku: żeście wy wprawili mnie w to, cóż z tego będzie? Ja powiem, żeście wy przysłali Irszka do mnie. Na co Wolf, palec na zęby włożywszy, rzekł: coś potem położymy na to dziesięć tysięcy, że tamtemu nic nie będzie, a ciebie stracą, tylko co powiesz”.
Chaima także wzięto na męki. Badanie odbyło się w początkach lutego 1664 roku w wieży łukowskiego zamku, w obecności mieszczan: Szymona Naporowicza, Bartłomieja Skata, Adama Drabika, Jakuba Piorunka i Andrzeja Skipskiego pisarza, a ze szlachty: Piotra Kazimierza Radzikowskiego kanclerza grodzkiego łukowskiego, Waleriana Turskiego, Stanisława Radomyskiego, Jana Wielgórskiego, Stanisława Domańskiego, Andrzeja Krasuskiego, Stanisława Wielgórskiego i Franciszka Zaliwskiego.
„Urząd niniejszy landwójtowski łukowski, czyniąc zadość dekretowi grodzkiemu, gdy niewierny Chaim żyd łukowski, arendarz ichmościów panów Zwolińskich z Tuchowicza, przywiedziony i mistrzowi na męki skazany, o wyżej opisany w pierwszych konfesatach [zeznaniach] obwiniony występek, rozciągniony, pytany, co go do tego przywiodło, że tego nieboszczyka Mikołaja Bokowskiego prosił, aby mu Najświętszego Sakramentu dostał, powiedział, że mu starsi żydzi łukowscy kazali i umyślnie do mnie Irszka przysłali, abym kogo namówił, żeby tego dostać. Pytany, zali mu co dali żydzi, na to powiedział, że nie dali, ale z samego posłuszeństwa uczyniłem to, żem o to nieboszczyka prosił. Jak tych żydów zowią, pytany, powiedział, że Wolf Nison i Bendet. Jeżeli…”
Tutaj dokument się urywa. Możemy jednak podejrzewać, że Chaima spotkał los nie lepszy, niż wcześniej Mikołaja.
Pozostaje objaśnić topografię opisywanych tu wydarzeń, ponieważ miasto bardzo zmieniło się od tamtych czasów. Obrabowany kościół bernardynów pw. Świętego Krzyża znajdował się w tym samym rejonie, co obecny kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego, nie znamy jednak jego wyglądu. Wiemy jedynie, że zarówno kościół, jak i klasztor były drewniane. Jedyne szczegóły dotyczące wystroju wnętrza pochodzą właśnie z tego sprawozdania. Ponadto dowiadujemy się z niego o istniejącej wtedy murowanej kapliczce pasyjnej za klasztorem.
Łukowski zamek, gdzie przetrzymywano Bokowskiego i Chaima, znajdował się nad rzeką Krzną, w okolicach dzisiejszej ul. Kanałowej. Była to drewniana warownia, wzniesiona dla kasztelana łukowskiego w połowie XIII wieku, podobno za pieniądze z wiana św. Kingi; według Władysława Łozińskiego w XVI wieku była to „świetna i bogata siedziba Krzysztofa Szydłowieckiego w Łukowie”; po raz ostatni remontował ją w pierwszej połowie XVIII wieku starosta Franciszek Nowosielski, przeznaczając na to dochód z czopowego. Obwiedziona była zapewne częstokołem z drewnianą wieżą, w której trzymano więźniów. Z lustracji wiadomo, że na terenie zamkowym stały (nad samą rzeką) łaźnia i młyn, lecz musiały tam też mieścić się inne budynki: mieszkalne dla „zamkowej czeladzi”, stajnie, spichlerz, kuchnia, piekarnia, kancelaria, prochownia itp. Możliwe, że część z tych budynków stała na palach, ponieważ grunt był tutaj podmokły. Do łukowskiego zamku wiodła od ul. Lubelskiej (dziś ul. Wyszyńskiego) ulica Zamkowa.
Sądy odbywały się w ratuszu, stojącym pośrodku Wielkiego Rynku – dzisiejszego skweru przy ulicach Wyszyńskiego i Międzyrzeckiej. Przy ratuszu ogłaszano wyroki, dekrety królewskie i obwieszczenia, odczytywane przez woźnego. Na rynku była także postrzygalnia sukna i miejska waga, odmierzająca korzec łukowski. Wokół ratusza stały kramy z ławami, na których kupcy mogli wykładać towary. Tędy Bokowski jechał na kaźń.
Dom kata i miejskich oprawców stał na tzw. Nowym Mieście, przy południowo-zachodniej pierzei małego rynku (zwanego Krowim, Końskim lub Kozim), przy dawnej ul. Dunaj, a obecnie Kwiatkowskiego.
Kaźnie skazańców w dawnej Rzeczypospolitej odbywały się zazwyczaj poza miastem, w pobliżu bram miejskich, aby widok szubienic odstraszał potencjalnych rzezimieszków. W Łukowie szubienica wznosiła się na placyku pomiędzy obecną ul. Wyszyńskiego, Cieszkowizną i rzeką Krzną, przy moście wiodącym do miasta, za którym była tzw. Brama Lubelska. Prawdopodobnie w tym samym miejscu ułożono stos dla Bokowskiego, ponieważ w sprawozdaniu mowa jest o wyjechaniu poza miasto. Bliskość rzeki pozwalała łatwo pobierać wodę do ugaszenia stosu, a potem pozbyć się spalonych szczątków ludzkich, które według tradycji wrzucano do rzek.
Nie wiemy, jak często odbywały się w Łukowie podobne kaźnie; jak dotąd jest to jedyna znana mi relacja tego rodzaju. Spaleniem na stosie karano zwykle osoby skazane za przestępstwa religijne, kierując się przekonaniem o oczyszczających właściwościach ognia. Proces łukowski rozwijał się podobnie jak procesy o czary, gdzie jedni skazani pociągali za sobą kolejnych, gdyż tak działało wymuszanie zeznań torturami. Ponieważ dokument jest uszkodzony, nie wiemy, ile ostatecznie żyć ludzkich pochłonęła ta sprawa i w jaki sposób wygasła. Nie wiemy też, co stało się z relikwiami, czy kiedykolwiek je odnaleziono i czy powróciły do bernardynów. Wydaje się to wątpliwe.
tekst i fotografie: Małgorzata Szczygielska
Dodaj komentarz