Brazylijska gorączka – mieszkańcy powiatu łukowskiego na emigracji
Osadnictwo polskie w Brazylii ma już 150-letnią historię. Jedna z trzech fal „brazylijskiej gorączki” przypadała na przełom XIX i XX wieku. Na W 1911 roku przez wsie i miasta przejeżdżali agenci emigracyjni, którzy zachęcali ludzi do wyjazdu w nieznane. Szczególnie popularnym celem podróży była w tym czasie brazylijska prowincja Parana. Ruch wychodźczy nie ominął także powiatu łukowskiego.
Trudno dziś określić ile dokładnie osób czy rodzin wyjechało w 1911 roku do Parany, czy innych miejsc za oceanem. Jak podawała ówczesna prasa, według Towarzystwa opieki nad wychodźcami z powiatów radzyńskiego, łukowskiego i lubartowskiego, tylko w kwietniu i maju tego roku wyjechało ponad 1000 osób. Kilkakrotnie więcej wyjechało za pośrednictwem agentów.Prawdopodobnie wyemigrowało od 3 do 8 tys. osób. Wyjazdy powstrzymały na trochę żniwa, a kolejna fala objęła już inne powiaty.
Warto się zastanowić, kto i dlaczego podejmował tą niezwykle trudną decyzję, o opuszczeniu rodzinnej okolicy, bliskich i przyjaciół i wyruszenia na drugi koniec świata w nieznane.
Prasa dzieliła emigrantów na kilka grup:
– służba folwarczna i bezrolni wyrobnicy
– gospodarze, którzy sprzedając swoje posiadłości, wywozili do Parany kilka tysięcy rubli, z nadzieją na lepszy start na obczyźnie
– utracjusze, którzy stracili rodzinny majątek
Głównymi motywami wyjazdów były względy finansowe. Małe obszary gospodarstw powodowały niepokój o zapewnienie przyszłości dużej ilości dzieci. Rozdrobione gospodarstwa nie mogły wyżywić całych rodzin. Słabo wynagradzana służba folwarczna, która dodatkowo musiała utrzymywać czeladników także szukała lepszego sposobu na życie
Zachęcani m.in. przez prasę czy agentów emigracyjnych a także niektórych księży (do księży diecezji siedleckiej trafiały listy ks. Józefa Anusza, który mieszkał w Paranie) ludzie decydowali się na wyjazd. Dodatkową zachętą była darmowa podróż do Brazylii finansowana przez tamtejszy rząd.
Prawo do bezpłatnego przejazdu miały rodziny rolnicze, które własnoręcznie pracowały na roli i chciały osiąść na koloniach.
Kawalerowie, nierolnicy lub rolnicy jadący bez żon musieli całą podróż opłacić sami – wynosiło to około 150 rubli od osoby. Było to z pewnością zabezpieczenie przez powrotem – samotni mężczyźni lub ci, którzy pozostawili rodziny mogliby chcieć,w razie trudności, wracać.. Ci, którzy wyjeżdżali z bliskimi, raczej nie podjęliby decyzji o powrocie.
Jadący do Parany musieli przejść badania lekarskie, ponieważ nie wpuszczano na statki osób chorych na choroby zakaźne. Wyjeżdżający musieli mieć zaświadczenia od proboszcza, że byli po ślubie, a także świadectwo od wójta, że są stanu rolniczego.
Do rodziny zaliczano rodziców, dzieci, dziadków (rodziców męża i żony). Bracia, siostry i kuzyni nie byli zaliczani do niej zaliczani. Osoby powyżej 50 roku życia, mogły jechać na koszt państwa tylko wtedy, gdy w rodzinie znajdował się młodszy i zdolny do pracy mężczyzna. Wszyscy musieli posiadać paszporty zagraniczne, wizowane u konsula austriackiego w Warszawie.
Tak więc od podjęcia decyzji do samego wyjazdu należało dopełnić dużo formalności i z pewnością tylko bardzo zdeterminowani decydowali się na emigrację.
Bezpłatne przejazdy odbywały się z Triestu – okręty odpływały 6 i 27 kwietnia, 18 maja, 8 i 29 czerwca 1911. Należało jeszcze miejsce na statku oraz wnieść zadatek na drogę.
Do Triestu dostawano się przez Kraków. Podróż statkiem trwała około miesiąca. Na miejscu emigranci otrzymywali rozsiane kolonie, które musieli zagospodarować…
***
Za pośrednictwem internetu skontaktowałam się z panią Sylvią Parapinski Massera, której rodzina wyemigrowała ze Stanina i która podzieliła się historią przodków:
„Rodzina Makowskich mieszkała we Wnętrznem i Staninie.
Mój pradziadek Józef Makowski przybył do Brazylii w 1914 r. Urodził się w Łaskarzewie, jego rodzicami byli Jan i Marianna z Rodaków. Jan Makowski był właścicielem gospodarstwa w Staninie.
Józef, będąc już dwukrotnie wdowcem, w 1911 roku w Stoczku Łukowskim poślubił Weronikę Ziejewską. Syn Józefa z pierwszego małżeństwa zwrócił się do ojca po spadek, jednak nic już nie zostało.
Brat pradziadka Stanisław Makowski, ożenił się z Jadwigą Łęk z Osin w 1899 roku w Staninie. Przybyli do Brazylii w 1911 roku. Moja babcia,opowiadała że Stanisław sprzedał ziemię ojca z fałszywym podpisem.
Mój pradziadek kupił ziemię od rządu w Erechim w stanie Rio Grande do Sul w południowej Brazylii. A za ziemię płacił pracą.Potem przeprowadzili się do stanu Parana, mieli 7 dzieci w Brazylii”
***
Szczegółowy opis życia na emigracji anonimowego syna włościanina z gminy Wojcieszków odnajdujemy w Pamiętnikach emigrantów z 1936 roku.
Rolnik w Paranie, syn wyrobnika z ziemi siedleckiej, ur. w 1894 r.
Otrzymałem wiadomość o życzeniach instytutu gospodarstwa społecznego w Warszawie zbudowanie pamiętnik Amigranta. Wcem donże dodać miaterjału, przejść w mojcm życiu. A wienc zacynam w tern pocontku. Urodzony w zaborze rosyjskiem guberni siedleckiej powiat Łuków gmina Wojcieszków 1894 r. tak świad-co dokomanta urodzin.
Rodzice moi byli wyrobnikamy jak pamiętam posiadali jeden mórg gron tu, rodzina ich składała się z jedenastu osób, głód i chłód panował w ich mienszkaniu, oboje rodzice opuszczali dom codziennie udając sic na zarobek, aby zaspokoić głód domowy, po dzień-, ny pracy wróciwszy do domu ciężko wzdychali, mówiąc aby dzieci podrosły to ludzie jem dadzą chleba. Tak nastąpiły oczekiwane czasy, lec miśli rodziców znów powzięły nową walkie o dalszą przyszłość w życiu społeczeństwa rodzinnego. Słyszałem jak rodzice mówili z wielkiem zastanowieniem, dzieci dorastają czterech synów, jeszcze jeden nic wróci już drugiego zabierą musą służyć, musą służyć moskalowi bo chłopaki zdrowe, a kiedy po-wróco do domu nic będo miały swojego własnego dachu nad głową. W 1911 r. zjawili się jakieś agenty namawiając na amigracje do Parany o której u nas nikt nic słyszał ani miał żadnego pojęcia. Agenci objaśniali że każden amigrant famielijny otrzyma ziemie zadarmo, i tak jest dobrze ze nawet i w rajskiem ogrodzie lepij używać nie będzie a koszta podróży zapłaci tylko do portu, dali będzie wszystko zadarmo. Zaraz ojciec sprzedał swój mórg ziemi i wyamigrowaliśmi do Parany. Zaceła sie podróż.
Przybyliśmi do Niemiec miasta Bremen tam spoczywaliśmi pięć dni obchodzono sie z amigrantami bardzo dobrze czystość i obsługa zadawalniająca. Na okręcie Bremen okazała się brutalność marynarzy niemieckich, podróż z Bremen do BRo de Janeiro trwała 31 dni. Stolica Brasili na wyspie kwiat spoczywraliśmi osiem dni w dobrych lokalach i czystości, podróż okrętem, do porto Paranagua trwała trzy dni, w tem porcie spoczywaliśmi pięć dni stąd do stolici parański spoczywaliśmi siedem dni, następnie spocynek w Ponta Grossa siedem dni.
Stąd wysłano nas w podróż 18 mil drogi wozami, w owych czasach podróżowaliśmy pięć dni do Calmon, tam sie znajdywał cały zbór amigrantów w licbie 300 famieli, amigranci ulokowani w dwóch wielkich barakach stodołach chliwkach i kurnikach.
Amigranci byli z zaboru rosyjskiego guberni lubelski i siedlecki, duża ilość amigrantów ocekując na wyznacone działki dla nich, wybuchła choroba tyfuszu i amigranci zaceli wyjeżdżać zamiast na działki to na cmentarz nawet i po pięć osoby dziennie, chorych było bardzo wiele, szpitala nie było, lekarz i aptekarz byli ale mało sie interesowali choremi amigrantami, barzo wiele amigrantów patrząc na tak marny widok wracali do miasta, jeżeli nie posiadali piniendzy zapłacić wóz to szykowali taczki o jednem kole usadzając najmniejsze dzieci na taczki sami na siebie zakładając bagaże jem najpotrzebniejsze i maszerowali aż do Ponta Grossa. Parę famieli powróciło do Polski którzy mogli opłacić okręt, resztę amigrantów pozostało oczekując wyznaconych jem działków, w miejscowości Theresina i Apocarana. Miejscowość ta położona jest w pobliżu dużej rzeki Ivahi. Ojciec mój obsiał na koloni już przed trzema lat zakolonizowany przez różne narodowości na działce opuszczony przez dawniejszego amigranta, wiktuały były wyznacone na dziewięć miesięcy przez rząd, odrabialiśmy za nie przy budowie drogi kołowej.Ja tęskniłem za Europą. Wyjechałem z koloni do miasta, pracowałem w fabrykach pomiędzi ludźmi obcemi, pojąłem prędko mowę portugalską. Zrozumiałem dobrze co są narody, co jest ojczyzna. Serce moje nieraz było przebite słowami innej narodowości, gdyby bagnetem, wszędzie można było usłyszeć polako nao tei bandera, polak nie ma sztandaru. Polacy nie mieli żadnego uważania. 1918 r. przybył porucznik z Francy Hendryk Apceński werbując ochotników do arnii polski wł Francy. Zaraz wt drugiem dniu zgłosiłem sie werbując jeszcze pięciu ochotników. Staneliśmi w szeregach Armi polski 1920 r. zostałem zdemobilizowany, rozważyłem, zaborcy i wojna, Polskie zrabowali, bardzo wiele rąk pragnie objąć prace lub jaki kawałek ziemi, z wielkiem żalem opuściłem granice Polski, powróciłem do przybrany ojczyzny Brazilij. Powróciwszy z wojny postanowiłem skończyć z wandrówkami, postarałem się o towarzyszkie życia i udałem sie na północny zachód Parany gdzie miała być otwarta nowa kolonizacja obecnie nazwa Candido de Abren, zaraz prosiłem o nomer działki mi przyznany nad rzeką Abasinio. Przerąbałem ścieżkie długości 500 metrów przez las abym mógł przenieść rzeczy które posiadałem co miałem na dwa razy dźwigać na plecach, zbudowałem sałasz dla schronienia sie przed deszczem, udałem sie do pracy z miernikami, abym mógł zarobić na raty za ziemię i potrzeby domowe, reszta czasu oddałem na przyszykowanie dla plantacy produktów, gospodarka mi sła dość pomyślnie, zarobek był dobry, produkta rolne dobrze sie urodzili i dobrze można było sprzedać i było komu bo przybywała amigracja niemiecka. W przeciągu czterech lat spłaciłem dwie działki które ilość 90 morgi w somie 737 milrejsów. W piątem roku mego gospodarowania to w 1927 r. nastąpiła wielko zmiana w mej gospodarce, cały mój dorobek ruchomi i finansowy straciłem spowodu już trzech lat panujący malary. Przez dwa roki broniłem sie własnemi siłami, straciłem dwoje dzieci, pomoc z rządu była przyznana lec koloniści jej nie widzieli, po ustąpieniu strasznej malary która pochłonęła bardzo wiele ofiar, zacąłem nowe walkie z borem dziewicem, lec zdrowie i siły odmawiają posłuszeństwo, z żadnych ubezpieceń nie korzystam żadnych zapomogów. Stan zdrowia mego i rodziny jest lichy bo klimat tu jest zabójcy. Poziom życia mojego jest pustelnicy pod względem że kolonia oddalona od wszelkiej łączności 240 kilometrów drogi wozowej.
Somsiadów mam narodowości niemieckie, ruski i brazelijski, wszyscy som dobremi przyjacielmi. Władze dla mnie są dość przychilne. Istnieje tu cztery organizacje polskie, jedna rolnica, trzy oświatowe, rolnica jest uruchomiona. Oświatowe powiększyczęści są zamknięte. Dziecko moje uczonszcza do szkoły niemiecko-brazelijski, bo polskie poblisko są nieruchome, ongiś marziłem 0 powrocie do kraju, dziś mam pewność że kraju wiency oglondać nie będę bo kapitału nie posiadam a mój majątek w porównaniu w Polscie jest duży ponieważ tu nie starczyłby zapłacić podróży dla czterech osób. W mojej rodzinie istnieje tylko mowa polska, dzieci obowiązane w szkole uczyć sie również języka Brazelijskiego. Nauciciel jest zawsze szanowany, ponieważ są nauciciele co wprowadzają dezorganizacje, wiarę wyznaje rzymsko katolicką. Księdza uważam podług jego postępów, ślub mam zawarty w kościele i u notarjusza. Żona jest naturalna polka. Gramofon radjo teatr i synema tu niema marzenia. Jestem cłonkiem zwycajnem w towarzystwie rolnico polskiem, prenomeruje jedną gazete polską wychodzącą w Brazylij i organ ligi morski i kolonijalny wychodzący w Warszawie, ale niestety ten tak długo podróżuje że otrzymałem jeden egzemplarz w pierwszem miesiącu bieżącego r. tak więci nie. Z pobytu tutejszego wcale nie jestem zadowolony, tylko mus. O polepszaniu przyszłości wcale nie marze, a co mej rodziny to szczęście chodzi po świecie, ponieważ składa ona sie z niewiast. Obywatelstwa żadnego nic przyjąłem, serce moje tylko dla Polski. Z tej miejscowości prawie wszyszczy amigranci niemieccy wrócili spowłodu wielkiej choroby i głodu bo z rządu nie otrzymiwali żadnej zapomogi. Kraj Polska interesuje mnie bardzo i pilnie słucham wiadomości z kraju i pozostaję z krajem w stosunkach patryjotycznych.
Ze światowego związku polaków żadnych pism nic otrzymałem i nic wiem cy kto otrzymał.
Do wychodźców z kraju zdanie moje siać oświatę i kulturę polską i zapalać patryotyzm polski. Powracających do kraju Polska winna sie zaopiekować w słusznych wymaganiach.Szanowni Rodacy! zmęncona i drząnca ręka polskiego chłopa samouka pragnie doręczyć zdrowy a czysty materjał dla owego pamiętnika. Czołem do Polski.
Cześć społeczeństwu polskiemu.
Dn. 13 czerwca 1936 r.
***
Problematyka migracji jest bardzo szeroka. Celem tego artykułu nie jest omówienie jej szczegółowo, a jedynie przedstawienie losów rodzin z terenu powiatu łukowskiego, które wyemigrowały do Brazylii.
Dziękuję pani Sylvii Parapinski Massera za podzielenie się historią swojej rodziny
Dodaj komentarz