Wochy i Koziary
Pod tajemniczą nazwą Koziarów i Wochów istniały w okolicach Siedlec i Łukowa dwie grupy wiosek, które wyodrębniały się na tle otoczenia. Jak pisał autor opracowania ich dotyczącego ks. Adolf Pleszczyński zamieszczonego w czasopiśmie Wisła z 1893 roku: „Na pociechę pp. etnografom, którzy dotąd nic nie słyszeli o Wochach ani o Koziarach, z góry powiedzieć możemy, że i najbliżsi ich sąsiedzi, a nawet oni sami o sobie niewiele pouczyć potrafią”.
Wochami nazywali się włościanie z parafii Suchożebry – z Krześlina, Kownacisk, Brzozowa, Rzeszotkowa, Konar, Krynicy i Borków.
Byli oni, podobnie jak ich sąsiedzi Mazurami, jednak mieli pewne cechy, po których zostają odróżniani od innych. Ks. Pleszczyński ich nazwę wywodzi od Wacha czyli Wawrzyńca, który musiał tu przybyć z Mazowsza i dać początek tym wioskom.
„Jeden z parafian suchożebrskich zapytany dlaczego sąsiadów Wochami nazywa, odpowiedział:
-A no bo oni Wochami są, a Wocha to zara poznać i z mowy i z przyodziewku.
-Jakaż mowa Wochów? czy nie taka, jak wasza?
-A juści nie taka. Oni to jakoś tak z góry gadają, jak Mazury z pod Warsiawy: bandę, siandę, albo mówią: pon, Jon, siodł.”
Wochowie wyróżniali się także strojem. Kobiety nosiły zawoje na głowie z jaskrawych wełnianych chustek. Mężatki nosiły pod nimi białe czepce, a panny warkocze z kolorowymi wstążkami. W lecie nosiły gorsety, na który drobno fałdowane fartuchy własnej roboty. Zimą zakładały kożuchy farbowane na żółto.
Odznaczali się pobożnością i pracowitością, a ich powierzchowność była typowo mazurska.
***
Koziarze byli odmienną grupą zamieszkującą styk parafii Zbuczyńskiej Domanickiej, Przesmyckiej i Trzebieszowskiej.
Ks. Pleszczyński informacje o Wochach czerpie od proboszcza zbuczyńskiego ks. Małachowskiego i proboszcza trzebieszowskiego ks. Halbersztadtowi. Nazwę Koziarów wywodzi od nazwy grzyba koźlaka, rosnącego na słabych piaszczystych gruntach. Nazwę tę mieli podobno nadać miejscowi szlachcie zagrodowi, posiadający lepsze grunty. Podobno na mieszkańców Biardów mówiono „Maśluchy” – także wywodzoną od grzybów. Inna teoria wywodzi nazwę koziarów od herbu. Jednak sam autor opracowania ją obala i obstaje przy innej hipotezi, która wiąże nazwę z hodowlą kóz, dawniej bardzo powszechną na tym terenie.
Koziarze należeli do szlachty zagonowej. Dworki szlacheckie zajmowały miejsce pośrednie między dworem pańskim a zagrodą wiejską. Z dołu płynęły podania, pieśni, obrzędy, a także zabobony. Autor opracowania podaje, że koziarze byli potomkami kolonizatorów tych terenów już po pogromie Jadźwingów czyli w połowie XIII wieku. Zajmowanie tych terenów porośniętych borami trwało dość długo – miejscowe parafie, których powstanie musiało się wiązać z większym nagromadzeniem się ludzi, erygowano w 1418 roku (Zbuczyn) i w 1430 (Trzebieszów). Do tego czasu tereny te podlegały pod parafię łukowską.
Koziarze mówiąc po małopolsku mazurzyli (co zresztą niektórzy mieszkańcy ziemi łukowskiej robią do dziś). Ich mowę charakteryzowała często przesada, silenie się na wyrażenia górnolotne, czasami wtrącali łacinę. Syn oznajmując o śmierci ojca mówił: „Pan mój ojciec kłania się waćpanu wiecznymi czasy”. Ojciec opłakujący śmierć syna lamentował „Ach, co za galanty już był chłopiec, a mądry nad komplet”.
Koziarze z parafii zbuczyńskiej używali też charakterystycznych wyrazów, zasługujących na uwagę: wnagodki – rzadko, catwić – jednać sobie, na parjas – nie do pary, omen – bieda, nabyli – robić plotki, zamechtać – zamieszać.
Oprócz hucznych wesel, trwających często kilka dni, koziarze urządzali też tzw Boże obiadki czyli stypy po pogrzebach. Trwały ona niekiedy trzy dni z rzędu, bo brali w nich udział wszyscy krewni, sąsiedzi, służący a także biedacy. Śpiewano na nich, modlono się, wspominano zmarłych. Były one też często okazją do pogodzenia się największych wrogów.
Inne uroczystości i obrzędy odprawiano w zgodzie z rokiem kalendarzowym i liturgicznym. Nowy Rok rozpoczynał gody trwające do Trzech Króli. Ostatniego dnia starego roku, jedni drugim kradną na żarty. Panny kładą obuwie w niecki i opałają, ta której but wypadnie pierwszy jako pierwsza wyjdzie za mąż. Zapusty kończą się kusakami – chłopcy przebierają się za niedźwiedzia, którego prowadzą na słomianym powrozie.
W popielec młodzież przyczepia sobie klocki, a stare babki wyprawiają postną ucztę na urodę lnu i konopi. Popiół, którym posypuje się głowy w kościele ma zapobiegać bólom głowy, pod warunkiem jednak, że nie będzie ona myta przez cały post.W śródpoście sąsiedzi robią sobie psoty – zamazują okna popiołem, uderzają w ściany, zatykają kominy. W Wielką Sobotę, ten kto pierwszy zaczerpnie wody święconej ma mieć szczeście do wszystkiego. W Wielką Niedzielę ten kto pierwszy wróci z Rezurekcji, temu pszenica obrodzi. Temu, kto zaśpi na mszę pszenica wylęgnie. W poniedziałek świąteczny wszyscy oblewają się wodą.
Na Zielone Świątki robią wielką kukłę, wsadzają na leniwego wołą i oprowadzając po wsi krzyczą: „Rodus, rodus”. Domy i bydło stroją zielonymi gałązkami.
Wierzyli, że w wieczór świętojański kwitnie kwiat paproci. Ten kto go zdobędzie musi go wetrzeć w rozciętą dłoń i pozna wtedy właściwości wszystkich ziół.
Wychodząc orać pierwszy raz na wiosnę chłop przywiązywał do jarzma kawałek chleba, oddawany później żebrakowi. Po zakończeniu żniw, pozostawiali nieściętą garść zboża, którą ozdabiali kwiatami, przepraszając ziemię za ścięcie zboża. Ziemniaki, aby dobrze się udały trzeba sadzić w czasie pełni. Pszenicę trzeba siać kiedy jest na niebie jedno światło, jeśli było i słońce i księżyc pszenica wydawała śniedź. Żeby oset zginął na polu, trzeba go wyrwać i spalić w niedzielę do południa. Najpewniejszym jednak sposobem było wrzucić go pod koła wozu, którym wieziono umarłego. Choremu nie wolno było dawać miodu, bo jeśliby umarł to pszczoły padną. Nasion żadnych zbóż, a zwłaszcza lnu nie można było odstępować, bo nie obrodzi.
Przy rozstajach dróg, gdzie stawiano krzyże i figury ludzie wyrzucali różne części ubrania a zwłaszcza bielizny. Razem z nimi wyrzucano chorobę, która męczyła ich właściciela.
Koziarze wierzyli że Dola to duch opiekuńczy, który pomaga całym domom, jak i poszczególnym mieszkańcom. Jeśli jednak Dolę rozgniewać, nie było ratunku – wszystko marniało.
Do leczenia wykorzystywano m.in przestęp biały, zawierający substancje, które mogą być trujące. Koziarze uważali, że to ulubiona roślina Doli. Kiedy gospodarz musiał wykopać jej korzeń, odkopywał jedynie jego kawałek a w to miejsce kładł pieniądz i kromkę chleba. Ks. Pleszczyński był świadkiem wyzdrowienia po jej użyciu:
„Noga zupełnie skurczona, skutkiem ran skrofulicznych w kolanie, pod wpływem okładów zrobionych ze smażonego przestępu, we dwa tygodnie wyprostowała się i chory powstał z łóżka. Wpierw jeszcze rany się zagoiły i silna opuchlina znikła. Znachor zastrzegał, żeby przez dwa lata kąpieli rzecznej nie używać; gdy jednak chory wyzdrowiawszy, zapomniał o przestrodze i wykąpał się w rzece, cierpienia z całą siłą wróciły i znów trzeba było uciec się do przestępu, który jeszcze raz dowiódł swej skuteczności”
Koziarze zajmowali się głównie tkactwem z lnu, konopi i wełny na użytek domowy.Ubiór krojem przypominał miasto, a sposobem wyrobu wieś.
Domy uboższych Koziarów nie różnią się od włosciańskich, a bogatszych przypominają dworki. Często wejście zdobi ganek wsparty na dwóch słupkach, często pomalowany na jaskrawe kolory. Budynek podzielony jest na dwie części przedzielone sionką. Jedną strona używana jest na co dzień, druga tylko od święta. Wieś charakteryzuje się brakiem symetryczności i jakiegokolwiek ładu. Każdy budynek stoi inaczej, jeden przy ulicy, drugi głęboko wsunięty w podwórze, przy jednym domu wielki sad, w drugim obejściu nie ma ani jednego drzewa. O każdym zaścianku szlachcic może powiedzieć: „U nas to jak się komu podoba”.
Ks. Pleszyński w swym opracowaniu „Wochy i Koziary” tak podsumowuje zebrane wiadomości:
„(…) pomimo zewnętrznej różnicy panuje tu jedność pojęć, jedność przymiotów i wad. W ogóle cechuje Koziarów religijność, gościnność oszczędność, trzeźwość, ale z drugiej strony powszechnie im zarzucają źle zrozumianą ambicję, obraźliwość, skłonność do pieniactwa, zastój pojęć i lekceważenie wszystkeigo co nie szlacheckie. Chłop – to zawsze „cham” i wchodzić z nim np. w związki małżeńskie jest oczywistym uchybieniem sobie i swemu stanowi.
Co mówimy tu wreszcie o Koziarach, jest ogólnie szlecheckie i stosuje się przynajmniej do drobnej szlachty, gęsto osiadłej w powiatach gubernji Siedleckiej”
Dodaj komentarz