O wartości kartofla, czyli przyczynek do listy odszkodowań wojennych
Przymusowe dostawy – jedna z codziennych uciążliwości okupacyjnych na polskiej wsi, nie tak dramatyczna jak pacyfikacje, aresztowania czy wywózki na roboty, więc rzadko pamiętana. A jednak również one były narzędziem wyniszczenia ludności polskiej i realizacją hitlerowskiej polityki unicestwienia narodu polskiego.
Już w 1942 r. minister Generalnego Gubernatorstwa Karl Naumann z dumą relacjonował, że z polskich gospodarstw rolnych „wyciskamy coraz więcej i coraz bliżej podchodzimy do granicy możliwości”, lecz dodawał, że „głód chłopa polskiego można na tyle tylko zaostrzyć, aby pozostało mu jeszcze dość siły do uprawy swego pola”. Co bardziej przytomni urzędnicy GG wskazywali jednak na szkodliwość „obciążania chłopów nadmiernymi kontyngentami, z których nie sposób się wywiązać”. Niemniej wysokość dostaw z każdym rokiem stopniowo podwyższano, a gubernator Frank chwalił się, że GG stało się główną podporą gospodarczą Rzeszy (i miał rację – dopiero po podboju Polski na stołach wielu Niemców zagościło nie widziane od lat masło). Przemilczał tylko fakt, że ciągłe podwyższanie norm kontyngentowych w GG było wyrazem niełaski Hitlera wobec osoby generalnego gubernatora.
W moim archiwum rodzinnym zachował się spory plik kwitów kontyngentowych pradziadka Dominika Szczygielskiego z Trzebieszowa (ówcześnie Trzebieszów Dworszczyzna lub Wylany). Poniżej prezentuję niektóre z nich, dotyczące obowiązkowych dostaw kartofli, żyta, lnu, bydła, mleka i świń. Możemy dowiedzieć się z nich, że kartofle i zboże dostarczano do Łukowa na stację Łapiguz, skąd odsyłano je dalej wagonami, mleko do mleczarni w Łukowie, a zwierzęta na spędy w Łukowie lub w Trzebieszowie.
Prócz rodzaju i ilości kontyngentu Niemcy niekiedy skrzętnie odnotowywali również to, dokąd trafiają produkty – dla żołnierzy Wehrmachtu w Warszawie czy może dla ludności cywilnej. Nie dodawano tylko, że chodzi o ludność niemiecką, która zawsze miała pierwszeństwo przed Polakami w dostępie do żywności, a odbierane rolnikom płody rolne tylko w niewielkim stopniu trafiały do ludności polskiej. Bowiem, jak zarządził gubernator Hans Frank w sierpniu 1942 r., w GG „wprowadzona zostanie w życie następująca zasada: zanim naród niemiecki ulegnie katastrofie głodowej, należy wydać na pastwę głodu tereny okupowane i ich ludność”! Zasadę tę realizowano w praktyce.
Za dostarczony towar rolnik otrzymywał co prawda zapłatę, ale symboliczną, nie wystarczającą na zakup innych produktów potrzebnych do życia, jak odzież, narzędzia, opał czy środki czystości. Niekiedy kwit kontyngentowy służył jednocześnie jako bon na różne produkty miejskie: jeden spośród prezentowanych tu kwitów uprawnia np. do nabycia tekstyliów za 17 zł 17 gr w zamian za oddanie do skupu 212 litrów mleka. (Z bonu tego, jak widać, nie skorzystano, skoro się zachował).
Oferowana przez okupanta kwota za produkty rolne była wielokrotnie niższa od ich ceny rynkowej i kilkadziesiąt razy niższa od cen czarnorynkowych, których nadzwyczajnie wysoki poziom świadczył o ich skrajnych brakach na rynku (jak interpretowali tę sytuację sami niemieccy urzędnicy). Powodowało to zrozumiałą niechęć do oddawania Niemcom kontyngentu kosztem wyżywienia własnej rodziny (i nie tylko – pamiętajmy, że z pomocy ludności wiejskiej korzystali też różnej maści uchodźcy, uciekinierzy, Żydzi, „leśni” itp., oczekujący żywienia ich za darmo, nie mający czym zapłacić lub gotowi wymusić żywność siłą). Jednakże uchylanie się od obowiązku kontyngentowego karano odebraniem lub spaleniem gospodarstwa, wywózką całej rodziny do obozu koncentracyjnego, a nawet śmiercią, więc decydowali się na to tylko nieliczni.
Gdyby tak podliczyć według ówczesnych cen rynkowych wartość całego dostarczonego przez polską wieś kontyngentu w latach 1940-1944, to nawet odejmując owe sumy wypłacone wówczas rolnikom, lista niemieckich odszkodowań dla Polski zapewne powiększyłaby się o znaczącą kwotę. Tym bardziej, że kwity jeszcze gdzieniegdzie są…
Tekst: Małgorzata Szczygielska
Fotografie i kwity kontyngentowe pochodzą ze zbiorów rodziny Szczygielskich.
Dodaj komentarz