Zastawie – wspomnienia Bronisławy Bilskiej
Bronisława Bilska
ur. 14.10.1908 Zastawie
zm. 21.07.2008 Żary
Wspomnienia zostały spisane przez wnuczkę około roku 2000
Przypisy wnuczka Magdalena Bilska
Urodziłam się 14 października 1908 roku w Zastawiu jako drugie z pięciorga dzieci Katarzyny i Juliana Fijał.
Dziadek Fijał był robotnikiem we dworze. Dziedzic wybrał dwunastu robotników i dał im na własność po 6 hektarów ziemi. Wyznaczył teren na 12 gospodarstw i pozwolił się budować za darmo. Wśród tych dwunastu był mój dziadek. Sprowadził się do Zastawia z Jezior, koło Siedlec [nie zostało to potwierdzone w dokumentach M.B]. Stąd się wzięło Zastawie [prawdopodobnie opisywana sytuacja miała miejsce po Powstaniu Styczniowym więc nie dotyczy powstania Zastawia MB]. Dziadek ze strony ojca wybudował duży dom, który miał dwa wejścia. Mój ojciec miał wejście od wschodu a jego brat Franciszek od zachodu. Ojciec miał dwóch braci, Franciszka i Jana, i cztery siostry: Rozalię, Franciszkę, Marię i Józefę. Jak ojciec chciał się żenić to musiał spłacić siostry. Moi dziadkowie chcieli żeby się ożenił z moją matką, bo dobrze jej się wiodło. Jej rodzice mieli dużo pieniędzy, bo babcia jako młoda dziewczyna pracowała we dworze jako pokojówka.
Dziadkowie z ojcem pojechali do notariusza i wszystko spisali, ale bez podpisu matki, bo nie była jeszcze pełnoletnia. Rodzice wzięli ślub w 1906 roku, ojciec miał wtedy 31 lat a matka 18. Jak wzięli ślub to zamieszkali w domu ojca, ale chcieli wybudować własny dom. Nie mieli wtedy pieniędzy, bo ojciec wydał wszystko na spłatę sióstr, ale udało im się wybudować.
***
W 1907 urodziła się moja siostra Aniela, a rok później ja. Później, koło 1909-1910 [ 1910 MB] roku urodziła się Zosia. Była chora na gardło i ojciec woził ją do dworu na leczenie, dziedziczka umiała zajmować się chorymi i smarowała czymś Zosi gardło. Nic jej to nie pomogło i zmarła jak miała około 1,5 roku [Zosia zmarła w 1913 w ieku 3 lat MB] .6 stycznia 1913 roku urodził się nasz brat Olek [Olek urodził się5 stycznia MB]a dokładnie dwa lata po nim Władek [urodził się 9 stycznia MB]
***
Do 1913 roku mieszkaliśmy razem, wtedy ojciec, jako rezerwista, został wezwany do wojska. Jak odchodził to siostra Aniela mówiła do mnie „Bec Bronka, ale głośno bec”. W lipcu 1914 roku ojciec szedł na front, wojsko przechodziło przez Siedlce i zaprosił nas na odwiedziny. Ojciec bardzo mi się podobał w ubraniu wojskowym, najbardziej podobała mi się złota łyżka, którą nosił w bucie za cholewą. Nie chciałam mu jej oddać, tylko zabrać ją do domu. Wtedy po raz ostatni widziałam ojca. Później chyba jeszcze nas odwiedził, albo my jego, ale nie pamiętam.
Jak wróciliśmy z tych odwiedzin, to w naszym sadzie, bo mieliśmy największy sad, było wojsko i kuchnia polowa. Żołnierze przyprowadzili krowę i zabili ją, a my dostaliśmy rogi i jedzenie. Ale się cieszyliśmy z tych rogów!
***
W 1914 roku przez naszą wioskę przeszedł front i spalił wszystkie domy. Z naszego domu też został tylko popiół Nie było gdzie mieszkać i spać. Ludzie spali gdzie popadło, budowali sobie jakieś szopki. My poszliśmy spać do stodoły a potem do dziadków do Góździa. Babcia Rozalia była bardzo energiczna i żywa. Niektóre rzeczy, jak płacz dziecka ją denerwowały. Przyjęła nas na jeden pokój. Spaliśmy na jednym łóżku, w poprzek. Mama spała na ławce przy piecu. Babcia była dla nas niedobra. Żebyśmy nie zjedli za dużo chleba brała nitkę, obwiązywała nią chleb i sprawdzała, jaka jest długa. Później, jak się najedliśmy sprawdzała ile chleba ubyło
Babcia miała haczyk na drzwiach od swojej strony i jak mama wychodziła, to nas zamykała i nie chciała wypuścić. Załatwialiśmy się na podłogę i Aniela przykrywała wszystko słomą z siennika. Babcia nas za to lała.
***
W tym czasie matka budowała dom. Drewno było z lasów państwowych za darmo, bo rozdawali je tym, co ich domy zniszczył front. U sąsiadki gotowała obiad dla robotników i dla nas, a jak się mnie pytała, co będę jeść to zawsze mówiłam „liko i totle”. Jak wybudowaliśmy dom to wreszcie zamieszkaliśmy na swoim, ale bez ojca. Matka była młoda, ale nie wyszła za mąż, bo nie było aktu zgonu ojca.
***
Jak miałam 7 lat poszłam do szkoły. Nie była obowiązkowa, ale dobrowolna. Nie było podręczników, każdy uczył się z takiej książki, jaką dostał z domu. Sąsiedzi wybudowali duży dom i jego część przeznaczyli na szkołę. Nauczycielka bardzo mnie lubiła, bo nosiłam jej teczkę, albo przynosiłam ze studni wiadro wody. Często dawała mi jeść. Jedzenie gotowała jej matka, a ja często nawet nie wiedziałam, co jem.
Raz w szkole uderzyłam koleżankę, a jak na mnie naskarżyła, to powiedziałam, że upadł mi ołówek i obie się nachyliłyśmy i ona nadziubnęła się na moje pióro. Skłamałam, ale wyszło mi na dobre, bo nauczycielka uwierzyła.
Nauczycielka przygotowywała nas do I Komunii i uczyła katechizmu. Do Komunii szło się jak się miało skończone 9 albo 10 lat. Najpierw był egzamin a potem szliśmy do spowiedzi. Było ciężko zdobyć ubranie, a babcia mi obiecała, że jak przyjdę do niej paść krowy to mi kupi białą sukienkę. Pasłam u niej przez całą zimę, ale mi nie kupiła. Obraziłam się na nią i więcej jej nie pomagałam. Do Komunii szłam w kolorowej sukience w kratkę albo w kwiatki, nie pamiętam dokładnie. Na głowach miałyśmy wianki z sitowia.
***
W 1917 roku matka suszyła len na płycie kuchennej. Len się zapalił i ogień wydostał się na dach i cały dom spłonął. Jak się ten len zapalił to matka pobiegła po wodę a my, dzieci, zostaliśmy w domu. Wleźliśmy w kąt i nie umieliśmy wyjść, a nie potrafiliśmy otworzyć okien. Ktoś wszedł przez okno i nas wyrzucił z budynku. Wtedy od naszego domu 6 budynków się spaliło. Matkę to nawet do ognia chcieli wrzucić. Wuja Czupryn Szewczak wziął nas wtedy pod swoją opiekę i matka się u niego ukryła.
***
Od 8 do 14 lat od wiosny do zimy służyłam u gospodarza. A na zimę szlam do mamy. Najpierw przez rok zajmowałam się dziećmi, a później pasłam krowy. Paśliśmy te krowy w gromadzie. Wyprowadzaliśmy je od gospodarzy i pędziliśmy na ugory, łąki i do lasu. Było nas tam dużo dzieci i dużo krów, z całej wsi. Nieraz się te krowy pobodły i poraniły.
Jak miałam 14 lat to na dworskich ugorach było sadzonych dużo lasów. Chłopacy robili dziury a dziewczyny sadziły sosny. Tam też pracowałam.
***
Raz chłopacy zrobili w lesie huśtawkę z dwóch słupów i dwóch drążków do trzymania. Stało się na podnóżku przymocowanym gwoździami do drążków. Trudno się tam było dostać, bo było dużo chętnych do huśtania. Umówiłam się z koleżanką Zosią i kolegą, że zrobimy wyścigi- kto pierwszy dobiegnie go huśtawki ten może się huśtać tak długo jak chce. Wygrał kolega. Umówiłyśmy się z Zosią, że jak wszyscy pójdą na Nieszpory w Wielki Piątek to my przyjdziemy się huśtać. Tak zrobiłyśmy. Jak się mocno rozbujałam to z podnóżka wypadł gwóźdź i spadłam na kolana. Zosia doprowadziła mnie do domu i opowiedziała mojej matce, co się stało. A ona powiedziała, że to kara boska za to, że nie byłyśmy w kościele. Trochę mnie te kolana pobolały, ale potem przestały. W lipcu czy sierpniu strasznie opuchły i bolały. Mieliśmy dom przy drodze i ludzie często przychodzili pytać „Czemu Bronka tak krzyczy?” Tak mnie bolały te kolana, że wytrzymać nie mogłam. Przyszła jakaś kobieta i kazała mojej mamie natrzeć surowych kartofli i robić z nich okłady na kolana. Pomogło- kolana ropiały i pękły. Zostały mi blizny.
***
W 1922 roku poszłam na służbę do gospodarza, co miał gospodarstwo, sklep i ubojnie. Pomagałam przy zabijaniu i tak się wszystkiego nauczyłam, że mogłabym być rzeźnikiem. Gospodarze rano jeździli na targ a ja sprzątałam ich sypialnię. Pod poduszką mieli schowany utarg. Jak tam, zaglądałam, to brałam sobie jakiś grosz. Za stodołą, pod kamieniem chowałem te pieniądze. Jak kiedyś chciałam dołożyć i odchyliłam kamień, tych pieniędzy, co wzięłam wcześniej już nie było. Nie wiem, co się z nimi stało, ale więcej już nie kradłam.
***
Jak żył mój ojciec, to jeździliśmy do Czerśli, do mojego chrzestnego ojca. zawsze dawał dla mnie i dla Anieli pieniądze. Dla mnie były małe białe, a dla Anieli większe, brązowe. Nie mogłam się pogodzić, że siostra dostawała więcej od mojego chrzestnego, niż ja. (…)
(…)
W Zastawiu prowadziłam handel z koleżanką z Miłosnej.
Bardzo łapali handlarzy i zabierali towar. Nosiłam na plecach do Mińska i Warszawy kawę, masło, słoninę, mięso. Raz złapali mnie koło Mińska Mazowieckiego. Szłyśmy, z dwiema kobietami, boczną drogą do Warszawy, ja z handlem, jedna po towar a jedna do szpitala. Blisko Mińska na szosie jechał samochód. Wyskoczyło z niego dwóch mężczyzn. Zrobili rewizję, przy tamtych kobietach nic nie znaleźli, a mnie zapakowali do samochodu i zabrali towar, pieniądze miałam w wałku we włosach, to ich nie znaleźli. Wsadzili mnie do więzienia z dwoma handlarzami i Żydem. Pytali mnie, dlaczego siedzę. Oni byli w więzieniu za przewóz krowy i świni. Handlarze umówili się ze strażnikiem, żeby pozwolił mi uciec. Zgodził się i zostawił otwarte drzwi, jak był na końcu korytarza to miałam uciekać. Wyszłam z celi i poszłam w kierunku parku. Strażnik ostrzegł mnie przed szefem żandarmów. Uciekłam i nikt mnie nie zatrzymał.
Drugi raz jak mnie złapali to też mi się udało. Wracałam ze stacji z koszami i zatrzymało mnie dwóch żandarmów i cywil. Wójt z Zastawia rozmawiał z żandarmami, ale nic to nie dało, przekazali mnie cywilowi. Zabrał mnie na komendę a rano wywieźli mnie na pociąg do Lublina. Miałam iść na transport do Niemiec. Najpierw urządzili nam kąpiel a potem mieli nas brać w transport. Pomogła mi strażniczka, powiedziała, co robić. Kazała powiedzieć, że w nocy poroniłam. Uwierzyli i puścili mnie wolno. Wróciłam do domu
Byłam jeszcze raz w więzieniu, jak koleżanka z Miłosnej przyjechała po mnie, a ja nie chciałam z nią jechać do Warszawy. Pojechała sama, ale ukradła sąsiadce trzy gęsięta. Sprzedała je na rynku w Miłosnej. Sąsiadka zauważyła, że nie ma wszystkich gęsi i mnie oskarżyła o kradzież. Policja mnie wezwała i spisała protokół. Przekazali sprawę do niemieckiego sądu. Zeznawałam w Lublinie. Pojechałam tam dzień wcześniej, bo chciałam wynająć adwokata, ale potrzebował trzy tygodnie dla rozeznania sprawy i nie miał uprawnień do występowania w niemieckim sądzie. Na rozprawie byłyśmy we trzy: kobieta, która kupiła gęsi, koleżanka i ja. Sądził nas niemiecki sędzia, miałyśmy tłumacza. Dostałam wyrok 30 dni więzienia za przetrzymywanie osoby nie zameldowanej, kobieta dostała grzywnę, ale nie wiedziałyśmy, jaką. Koleżanka poszła na pół roku do więzienia.
Zgłosiłam się na policję, bo nie wiedziałam jak załatwić to więzienie. Policjanci poradzili mi, co robić. Komendant dał mi policjanta, który zawiózł mnie do więzienia. Na zamku królewskim w Lublinie było 8 osób, piętrowe łóżka. Przynosili nam jedzenie. Byłam tam przez 3, 4 dni, potem poprosiłam o przydział pracy. Dostałam prace w pralni. Był tam wielki kocioł do gotowania i trzy okrągłe balie do prania, przy każdej pracowały 2 praczki. Główną praczką była Olga Oszczuk, czekała na wykonanie wyroku śmierci. Codziennie chodziłyśmy na strych wieszać pranie, tam w komórce składano zmarłych. Zawsze leciałam zajrzeć czy nie ma kogoś znajomego. Każdy zmarły miał na ręce kartkę z imieniem, nazwiskiem, datą urodzenia. Kiedyś usłyszałam od Olgi, że kiedyś się doigram za tą moją ciekawość. W innej komórce był wielki magazyn odzieży dziecięcej. Znalazłam tam krąg z osadzonymi złotymi zębami, ale Olga mi go zabrała.
Miałyśmy w celi stół z obrusem i kwiatami. Rano o 6 wychodziłyśmy na spacer. Po 30 dniach wyszłam z więzienia i wróciłam do Zastawia.
RODZEŃSTWO
Aniela wychowywała się tak samo jak ja. Nie lubiła służyć u gospodarzy. Jak
raz poszła na resztówkę po dworze, to była bardzo nerwowa i nie chciała dłużej pracować. Jak poszłyśmy do szkoły i nauczycielka spytała jak się nazywa to powiedziała, że Aniela Ulijan, bo tak na nas we wsi mówili, Ulijanichy albo Ulijany. Zostawała w domu i pomagała mamie, zajmowała się młodszymi, ja wolałam iść do obcych i zarobić na ubranie i jedzenie. Aniela jak miała 19 lat wyszła za mąż za Stanisława Kruka. Bił kamienie na szosy i był światowy. Liczył, że będzie gospodarzył na naszym. Jak ja jechałam do Warszawy to oni już myśleli o ślubie. Jak przyszedł do siostry na zapoznanie to był bardzo elegancki. Miał płaszcz, kapelusz i buty a na nich kalosze. Raz zgubił tego kalosza i ktoś go znalazł i powstała legenda. W 1930 było wesele, a w 1931 urodził się Zygmunt. Potem Genia, później bliźnięta, ale nieżywe, a na końcu Michalina.
Podzieliliśmy gospodarstwo na równe części: dla anieli, dla mnie, dla Jasia i dla babci. babcia dała swoja część Zygmuntowi. Stachu zmarł wcześnie, a Aniela doczekała się starości- zmarła w wieku 82 lat
Aleksander- był gospodarzem i miał odroczenie z wojska, a Władek uczył się za kowala u mojego chrzestnego. jak się dopatrzyli, że jest ich dwóch to Olka wzięli do wojska. Był w Brześciu nad Bugiem. W sierpniu 1939 miał wyjść, ale wybuchła wojna. Jeszcze przed wojną napisał do anieli żeby Kruk przyjechał do Brześcia z cywilną odzieżą, ale już go nie wypuścili do domu. Zaginął na wojnie. Poszukiwałam go przez PCK, ale nie było żadnych wiadomości.
Władek uczył się za kowala, ale chciał wyjechać do Warszawy. Załatwiłam mu prace, ale był za słaby żeby być kowalem. W Warszawie poznał dziewczynę- Stasię Trocińską z Warki. Pracowała u Knorra i załatwiła mu pracę u Niemca. Mieszkali na Tamce, byli narzeczeństwem. Chcieli wziąć ślub. Ksiądz miał schowane wszystkie dokumenty i pieczęcie i mógł im dać ślubu tylko ze świadkami ale bez dokumentów. Jak na Tamce była rewizja to ich aresztowali, bo myśleli że brat jest szpiegiem i mieszkali razem bez dokumentów. Stasia była w zaawansowanej ciąży. Wzięli ich w transport, brata uznali za szpiega i ich rozdzielili. Władek powiedział jej żeby zawiadomiła rodzinę, jeśli przeżyje. Władka zabrali a Stasię cofnęli do Polski do PGR koło Żagania. Urodziła córeczkę Marysię. Napisała kiedyś do mnie list, żebym się zajęła Marysią i żeby razem z Teresą chodziły do szkoły. Odmówiłam bo u nas do szkoły tez było daleko. Obraziła się i więcej nie pisała. Jasio miał jej adres i raz do niej pojechał. Dobrze jej się powodziło.
Jan- jego ojca nie znaliśmy, ale nazwisko miał naszego. Jak miał 17 lat to wyznaczyli go na kontyngent do Niemiec na roboty. Na miejscu okazało się, ze jest za młody i nieskory do roboty. założył ręce i nic nie robił, to gospodarz zgłosił, że jest oporny, a on nie znał ani roboty, ani języka. Zbierał kartofle, każdy miał wyznaczoną działkę, on nie mógł zdążyć. Niemka powiedziała, że nie chce mu się zbierać i biła go koszykiem. Wyrwał jej ten koszyk i też jej przylał. Przyjechała żandarmeria i wsadzili go do Buchenwaldu. Ponieważ był młody i silny, wycinali mu po kawałku ciała na przeszczepy, cały był pocięty. Pomagał mu tam kapo Czarnecki. Był dla niego dobry, nie bił go, dawał lepsze jedzenie. Spotkał go raz w Nowym Tomyślu, ale Czarnecki nie chciał się przyznać że to on. Potem utrzymywali znajomość.
Pod koniec wojny jak likwidowali obóz to zrobili transport do Brzezinki. Kto chciał, mógł iść. Wszystkich pędzili Niemcy. Mieli wszystkich wybić w Brzezince, ale Amerykanie odbili więźniów. Brat miał duży bagaż ale ukradli mu w pociągu. Mieszkał u nas przez rok, ale kazaliśmy mu jechać na gospodarstwo do Zastawia.
MAŁŻEŃSTWO
Bartłomiej Bilski mieszkał z rodzicami, Teklą i Wawrzynem, w domu obok.
Codziennie go oglądałam- wszyscy mówili na niego Bartek-wysiedleniec.
Bilscy byli wysiedleni z Dusznik. (…)W Zastawiu była jakaś dziewczyna, która się przyjaźniła z Bartkiem, ale miała dziecko. Ludzie mówili, że „Wysiedlony chodzi do Heleny”. Od tej Heleny zaczął chodzić do mnie. Początek był taki, że ja handlowałam towarem a on bimbrem. Miałam spółkę z produkującym bimber. Nosiłam ten bimber w plecaku w kanistrze 10 litrowym. Przynosiłam go Bartkowi a on go sprzedawał.
Żona pewnego gospodarza dała mi włókno, żebym im uprzędła na kołowrotku. Tak im dobrze uprzędłam, że nitki nie rwały się na krosnach. Gospodarz poszedł do Bartka i powiedział, że bym była dobrą gospodynią. Potem byliśmy narzeczeństwem. Zdecydowaliśmy się na ślub, ale Bartek nie miał dokumentów i musiał pisać o wyciąg z urzędu.
W Warszawie dałam na zapowiedzi w kościele świętego Aleksandra na Placu Trzech Krzyży.
Ślub mieliśmy 22 lipca 1944 roku. Specjalnie zaplanowaliśmy ślub na ten dzień, bo to był odpust w kościele w Tuchowiczu. Chcieliśmy żeby było uroczyście. A tu się bałagan zrobił w kraju i nie było uroczystości. Nie było wesela ani orkiestry. Od matki chrzestnej pożyczyłam konia a od kuzynki wóz. Uszykowaliśmy trochę jedzenia i dużo bimbru. Spodziewaliśmy się „nieproszonych gości”. Pojechaliśmy do ślubu. Zajeżdżamy do kościoła, a z zachrystii wyskakuje ksiądz i mówi, że dobrze, że zdążyliśmy, bo on zaraz ucieka. Organista zagrał nam na chórze. Za świadków mieliśmy jednego z partyzantów, którzy akurat byli w kościele, bo ruski nadchodził. Nazywał się Jan Gromada. Drugim świadkiem był Olech z Dusznik.
Jak wracaliśmy do domu to widzieliśmy ludzi idących od wschodu. Chciałam zaprosić kuma na uroczystość. Jak szłam po niego to koło domu sąsiadów stał partyzant z bronią. Pytał, co się dzieje po drugiej stronie wsi. Byli tam Niemcy opuszczający swoje majątki, pędzili krowy, mieli mąkę, kaszę. Zatrzymali się koło Zastawia. Partyzant kazał mi szukać wójta i powiedzieć im żeby szli dalej, bo partyzantka zacznie strzelać. Niemców prowadzili Ruski, potrzebowali chłopów do pędzenia bydła. Jak byłam u kuma, to rowerem nadjechał Rusek i postawił nas pod ścianą i zdjął karabin. Kazał gospodarzowi wyprowadzić konia i jechać z Niemcami. Dojechali do Stoczka, tam się zatrzymali i kazali mu paść na ziemię. Chcieli go zastrzelić, ale ktoś się zlitował i pozwolił mu uciec.
Poszłam do siostry, czy przyjdą z mężem wieczorem. Powiedziała, że nie, bo Stach siedzi kilometr za wsią w mendelach w lesie. Bartek też się schował w snopkach w stodole.
W Zastawiu mieszkaliśmy w domu mojej matki. (…)
Dodaj komentarz